Czasem występuje u mnie deficyt wytrwałości. Zaczynam różne tematy i nie kończę, albo kończę zbyt szybko, zabierając czas potrzebny na to, aby coś mogło się rozwinąć. Obserwuję też pośpiech, który zmusza mnie do robienia jednocześnie kilku rzeczy na raz i tłumaczenia sobie, że podzielność uwagi i multitasking są dobre. Nie są. Ludzki mózg realnie jest w stanie skupić się na wykonywaniu tylko jednej czynności prawidłowo. Albo mówimy albo słuchamy. Albo jemy albo mówimy. Albo czytamy albo słuchamy. Wszystkie dodatkowe czynności, które będę chciała wykonać w tym samym czasie zrobię byle jak, powierzchownie. Konsekwencją pośpiechu jest chaos, który z kolei jest stwórcą wszelkiego zapominalstwa. Z czasem dołączają do nich jeszcze panika i lęk. Gdzie są moje klucze do auta? Czy wyłączyłam żelazko? Czy zamknęłam drzwi do mieszkania? Dlaczego nie mogę znaleźć paszportu, a przecież brałam go z lodówki? Zaraz, zaraz … co paszport robił w lodówce?
Latami byłam uczona wytrwałości i odporności w biznesie. Szkolona do podejmowania decyzji pod presją czasu, mając do dyspozycji tylko garść informacji. Szkolona do ryzykowania i brania za to pełnej odpowiedzialności. Moi mentorzy grzmieli zza swoich wielkich prezesowskich biurek, że chcą widzieć efekty moich decyzji wyrażone w pieniądzu. Skuteczność i sukces – to ich obchodziło. Nic pomiędzy. Głowa stawała się wielką encyklopedią zarządzania, sprzedaży, marketingu, przywództwa, psychologii biznesu i wszystkich innych dziedzin, które w jakikolwiek sposób mogły dać podwaliny kolejnych sukcesów. Tak powstawał potężny mechanizm – pułapka, misternie budowany przez lata, oliwiony wymaganiami innych i własnym zaangażowaniem. Ciągle nakręcany, nie umiał się zatrzymać nawet w czasie tzw. odpoczynku. Sycony komunikatami coachów i trenerów biznesu, którzy zewsząd nadawali w mediach socjalnych, że trzeba efektywnie wykorzystać każdy dzień, że każda minuta się liczy, że trzeba wytrwale dążyć do sukcesu, jakby tylko sukces miał w życiu znaczenie. A gdzie jest miejsce na porażki? Mam udawać, że ich nie ma? Mam zaufać ludziom, którzy mówią tylko o sukcesie i wytrwałym dążeniu do niego, udając, że nie ma nic pomiędzy punktem startu a metą? Mam stać się cyborgiem sukcesu zaprogramowanym na nieustanne działanie i ogłuszonym od huku strzelających korków szampana podlewającego jednodniowe kwiaty moich decyzji. Nie będziesz już potrzebować ani chwili na delektowanie się dobrym jedzeniem, zapomnisz o marnowaniu czasu na dobrą kawę i słodkie brownie, przestaniesz tak po prostu chodzić do kina z przyjaciółmi. Zresztą po co Ci oni, skoro to miejsce wypełni: EFEKTYWNOŚĆ, DYSPOZYCYJNOŚĆ, WYDAJNOŚĆ. Działaj, wnioskuj, opiniuj, rozwijaj się, biegnij, nie zatrzymuj się, bo inni Cię zdepczą. W skutek ciągłego nakręcania, któregoś dnia zauważyłam, że z mojej szafy znikłęły walizki z napisem: czas dla siebie, czas dla innych, czas na drobne przyjemności i pasje. W końcu wszystkie składniki zmieszały się ze sobą w zaburzonych proporcjach, a esencje osobistego i zawodowego życia zaczęły wybuchać i dymić niszcząc moje menzurki.
Autorzy podręczników dla menadżerów, w których zaczytuję się od lat, jak mantrę powtarzają, że wytrwałość jest jednym z czynników sukcesu. Niestety nikt nie podaje spójnej recepty: jak wytrwać? Słownik języka polskiego definiuje wytrwałość jako konsekwentne dążenie do zamierzonego celu. Ładnie, ale zbyt ogólnie… Bliższa jest mi definicja z Wikipedii, według której wytrwałość to cierpliwe, uparte dążenie do czegoś i nie zrażanie się trudnościami. Chcąc wytrwać w postanowieniu, warto sobie szczególnie podkreślić słowa: CIERPLIWE… UPARTE… NIE ZRAŻANIE SIĘ. Od jakiegoś czasu słowa te znaczą dla mnie więcej niż kiedyś. Zrobiły się trójwymiarowe i wielkie jak marmurowe kolumny starożytnych pałaców. Pozwalają mi schować się w swoim cieniu, gdy trenowanie iaido tak mi dopiecze, że zaczynam mieć objawy udaru słonecznego. Od roku trenuję iaido, sztukę walki, która polega na błyskawicznym dobywaniu miecza, aby zareagować na nagły atak przeciwnika. Iaido to jest ten mój punkt pomiędzy startem a metą sukcesu. Punkt w którym regularnie dowiaduję się, czym jest porażka i na jej gruncie definiuję od nowa wytrwałość i odporność. Tu do działania nie motywuje się słowami – frazesami, banałami wypowiadanymi ustami mówców w nienagannie skrojonych garniturach. Tu do działania motywuje wysiłek fizyczny i umysłowy.
Muszę uzbroić się w anielską cierpliwość zanim zobaczę pierwsze efekty treningów. Muszę znaleźć w sobie siłę, aby przyjść na trening i pracować nad sobą. Muszę otworzyć się na nową wiedzę i pozwolić sobie na popełnianie błędów, wtedy nie zrażę się zbyt szybko. Pierwsze małe efekty zobaczyłam dopiero po pół roku treningów… trenując 3 razy w tygodniu po 2 godziny. Niezbyt zachęcające, prawda? Teraz wiem jak wymagający musiał być rozwój samuraja czy każdego innego wojownika. Wytrwałość, w dążeniu do harmonijnego rozwoju ducha i umiejętności posługiwania się mieczem, sprawiała, że zwycięstwo nad sobą i przeciwnikiem stawało się osiągalne.
Iaido uczy wytrwałości poprzez każdy ruch, który wielokrotnie wykonuję. Gdy pod czujnym okiem Senseia zrobię 100 razy cięcie kirioroshi („ostateczne pokonanie wroga”) i ciągle słyszę, że miecz jest zbyt nisko lub zbyt wysoko, że podnoszą się barki, że źle pracują ramiona, że miecz opada zamiast zostać na wysokości centrum przeciwnika, to czuję, że wytrwale pracuję także nad tym, aby nie wyjść z siebie. Kiedy wysłucham tysiąca uwag do jednego cięcia i w końcu zrozumię co robię, to satysfakcja jaka płynie z tego zrozumienia, jest najlepszą nagrodą.
Mój nauczyciel angielskiego zawsze powtarzał, że w nauce języka kluczowe znaczenie ma ilość powtórzeń. W iaido też. Im częściej powtarzam całą formę lub pojedyncze ruchy, tym lepiej mi to wychodzi. Aby się rozwijać, muszę ciągle powtarzać – ćwiczyć i pozbywać się złych nawyków. Najsłynniejszy grecki mówca imieniem Demostenes, też zapamiętale ćwiczył z mieczem, aby pozbyć się pewnego nawyku. Mianowicie, podczas wystąpień publicznych zdarzało mu się podnosić do góry barki. Był to zbędny ruch, który należało wyeliminować. Demostenes powiesił sobie w domu miecz w taki sposób, że gdy pod nim stanął, to ostrze znajdowało się nad barkami. Ćwicząc przemówienie, stawał pod mieczem i gdy tylko zdarzyło mu się podnieść barki, to miecz boleśnie przecinał mu skórę. Demostenes pracował wytrwale, aż pozbył się tego nawyku. Musiało mu bardzo zależeć na doskonaleniu tego, co robił, że był gotów na tak bolesne poświęcenie. Iaido, tak jak miecz Demostenesa, też uczy eliminowania zbędnych ruchów i złych nawyków, które psują odbiór całości. Wytrwale, z każdym treningiem, odejmuję ze swojej postawy to, co jej nie służy, aż kiedyś stanie się perfekcyjna. Gdy już to opanuję, to mogę przejść na poziom wyżej. A tam jest tak, jak w każdej grze: kolejny poziom pokonuje się dwa razy dłużej i jest dwa razy bardziej ciekawie. Mam nadzieję, że z czasem, niezauważenie, moja wytrwałość zacznie przypominać kamienną twierdzę, a nie zamek z piasku. Munenori Yagyu powiedział: „Ćwicz, a rezultaty przyjdą po cichu same”. Wytrwałość będzie jednym z nich.