Sędziowie równocześnie podnieśli w górę trzy czerwone chorągiewki na znak, że wygrałam mój pierwszy pokaz w ramach iaido taikai (zawody). Niezły początek – pomyślałam wtedy. Jednak w kolejnych pokazach nie poszło mi już tak dobrze. W starciu z innymi zawodnikami w kategorii mudan (uczniowie ze stopniem kyu), zabrakło mi umiejętności technicznych i opanowania. Taikai, mimo że miał charakter regionalny, był dla mnie przełomowym momentem. Po pierwsze dlatego, że zdobyłam się na odwagę i wzięłam w nim udział. Kierowała mną głównie ciekawość. Szczerze mówiąc, to planowałam wziąć udział w zawodach tylko raz, żeby zobaczyć, jak przebiegają i poczuć emocje, towarzyszące temu wydarzeniu. Nie zamierzałam tego powtarzać w przyszłości. Traktowałam iaido rekreacyjnie. Dzięki tej sztuce walki chciałam kształtować swój charakter, ale nie miałam zamiaru zdawać egzaminów, ani brać udziału w zawodach. Treningi z samurajskim mieczem stanowiły odskocznię od pracy menadżera, w której ciągle muszę się doskonalić, realizować cele i osiągać wyniki. Obiecałam sobie, że iaido będzie tym obszarem, w którym nic nie muszę, a jedynie mogę i chcę. Z góry założyłam więc, że nic nie chcę od iaido. Nigdy nie przypuszczałam, że stanie się ono moją wielką pasją. Po drugie, pojechałam na zawody, ponieważ w głębi serca zawsze lubiłam rywalizować. Wygram czy przegram – zobaczymy, jestem otwarta na oba te doświadczenia. Gdy stałam na czerwonym polu i czekałam na komendę hajime (zaczynamy), spojrzałam w bok, na białe pole. Tam stał mój „rywal”. Uświadomiłam sobie, że gdy tylko będzie okazja, chcę już zawsze konfrontować moje iaido w taki sposób. Jednak umiejętności techniczne nie nadążyły za moimi wyobrażeniami. Nie pamiętam, co zaprezentowałam sędziom. Swoje pokazy zobaczyłam dopiero na nagraniach. W momencie ich wykonywania, mój umysł był zaprzątnięty myślami o tym, aby nie pomylić kolejności wykonywania form, nie pomylić kolejności ruchów w poszczególnych formach, nie pomylić ceremoniału końcowego z początkowym, nie zapomnieć o subtelnym złączeniu pięt podczas ukłonu na stojąco, nie nadepnąć hakamy podczas wstawania i innymi, mało istotnymi problemami. Szkoda, że dziesiątki niepotrzebnych myśli, nie pozwoliły mi cieszyć się tą wyjątkową chwilą. Gdy zeszłam z czerwonego pola, jednego byłam pewna – mimo że rozumiem, co powinno być efektem iaido oraz jaki stan umysłu i przygotowania powinnam zaprezentować, to w konkretnej chwili, w której miałam szansę to zrobić, nie potrafiłam w pełni skupić się na tej czynności. Moje iaido nie było przekonujące nawet dla mnie, a co dopiero dla doświadczonych sędziów. Zrozumiałam wtedy, że źródłem spokoju i koncentracji zarówno w taikai, jak i na egzaminach, jest dobra technika. Wracając do domu, każdy ze 180 km drogi, poświęciłam na układanie w głowie planu, według którego już od następnego treningu, rozpocznę „na nowo” naukę techniki. Nie będę jej bagatelizować jak wcześniej, zapominać ile kroków muszę zrobić w każdej formie i nie będę na oślep wykonywać cięć. Muszę ćwiczyć intensywnie, aż każdy ruch stanie się naturalny dla ciała, intuicyjny, podświadomy. Dzięki temu, umysł odpocznie od myślenia o tym, co i jak zrobić, a ja wreszcie zacznę przeżywać momenty, zgodnie z zasadą ichi-go, ichi-e. Nie chcę zanudzać sędziów płaskimi ruchami, pozbawionymi energii, tempa, życiowej siły i poczucia zagrożenia ze strony przeciwnika. Doskonała technika jest środkiem do osiągnięcia najważniejszego celu w iaido, jakim jest rozwój wewnętrzny, widoczny w niezłomnym charakterze i nienagannej życiowej postawie. W wywiadach, jakich udzielił Sensei Ishido Shizufumi przeczytałam, że dopiero spektakularna porażka podczas egzaminu na 7 dan (wysoki stopień mistrzowski), sprawiła, że zaczął traktować iaido poważnie. Miał wtedy 31 lat. Ja mam prawie 10 lat więcej i dopiero 4 kyu (jeden z najniższych stopni uczniowskich), zatem kluczowe decyzje dotyczące iaido, muszę podejmować szybciej. Zwłaszcza, że czas zdawania egzaminów na kolejne stopnie jest ściśle regulowany. Po zdaniu egzaminu na pierwszy dan, muszę czekać rok do egzaminu na drugi dan. Po zdaniu egzaminu na drugi dan, muszę czekać dwa lata do egzaminu na trzeci dan. Gdybym zdała egzamin na trzeci dan, to dopiero za trzy lata, mogę przystąpić do egzaminu na czwarty dan… Ćwicząc intensywnie iaido i cierpliwość, jest szansa, że do 50-tki osiągnę 4 dan. Dlatego refleksja o tym, jakie jest moje iaido, jak dalej zamierzam poświęcić się tej sztuce oraz z jakim skutkiem będę doskonalić technikę, musiała przyjść dużo szybciej, niż to było u Senseia Ishido Shizufumi.
Postanowiłam zgłębiać umiejętności techniczne od zabrania się za lekturę podręczników do iaido. W biznesie nigdy nie miałam problemów z dostępnością odpowiedniej literatury, więc przeczytałam kilkaset książek z zakresu sprzedaży, marketingu, przywództwa, przedsiębiorczości, finansów, a nawet biografie założycieli innowacyjnych firm. Lubię czytać o doświadczeniach innych ludzi, szukam w nich podobieństw do własnych doświadczeń, rozwiązań dla aktualnych problemów oraz sposobów na uniknięcie błędów. W sztukach walki, szczególnie tak mało popularnych jak iaido, nikt tak ochoczo, w sensie literackim, nie dzieli się wiedzą. Stopień trudności w dotarciu do informacji na temat doskonalenia techniki podniósł się gwałtownie, jak woda w korycie rzeki po ulewnych deszczach. Czyżby książeczka ZNKR (Zen Nippon Kendo Renmei), przetłumaczona na język polski z języka angielskiego, a wcześniej z japońskiego na angielski miała stać się moim jedynym „przewodnikiem”? Pierwszy raz przeczytałam ją dokładnie, dopiero po przegranych zawodach. Odniosłam wrażenie, że wiedza w niej zawarta, będzie się przede mną odkrywać stopniowo, w zależności od doświadczeń nabywanych podczas treningów. Książeczka ZNKR jest w tym sensie trochę podobna do dobrych powieści. Czytanie ich po kilka razy na różnych etapach życia, gdy doświadczyliśmy już miłości, szczęścia, zdrady, samotności i cierpienia sprawia, że lepiej niż kiedykolwiek wcześniej rozumiemy decyzje bohaterów. Zawarte w nich opisy przeżyć i emocji zamieniają „płaską” lekturę w wielowymiarowe arcydzieło o życiu. Muszę więc doświadczyć sukcesów i porażek w iaido, żeby je ożywić i wypełnić emocjami, a każdy trening, egzamin, zawody czy pokaz będzie się do tego przyczyniać.
Skoro książeczka ZNKR jest kluczowym źródłem wiedzy o technice iaido, to zaczęłam się zastanawiać, jakimi błędami zostały obarczone jej tłumaczenia. Skąd taka myśl? Podsunął mi ją Reinhard Lindner w swojej książce „Menadżer samuraj”. Opublikował w niej wywiad z rozmówcą, którego poprosił o wyjaśnienie różnic między światem Wschodu i Zachodu oraz wskazanie przeciwieństw: To już zaczyna się na poziomie pisma. Na Zachodzie składa się ono z 26 do 35 liter, natomiast pismo japońskie składa się 2137 znaków ideograficznych przejętych z pisma chińskiego (kanji). Następnie z 56 liter sylabicznych hiragany i 56 liter sylabicznych katakany, a ponadto z dwóch różnych sposobów ich odczytywania. (…) Pismo zachodnie czyta się poziomo. Każdy przeciętnie uzdolniony człowiek w ciągu kilku tygodni zdoła nauczyć się dwudziestu sześciu do trzydziestu pięciu liter. To oznacza, że nauka idzie bardzo szybko, postępy są łatwo zauważalne, lecz z tej szybkości wynika pewna powierzchowność. Pismo japońskie jest zbudowane wertykalnie i składa się z tysięcy znaków, których wyuczenie się wymaga wielkiego wysiłku. Pionowa struktura czytania sprzyja pogłębionemu myśleniu. Zatem oficjalna książeczka wydana przez Wszechjapoński Związek Kendo w wyniku tłumaczenia na różne języki, jest narażona na nadinterpretacje i niedoskonały dobór słów, który u młodych adeptów tej sztuki walki, może wprowadzać zamieszanie. Sensei Lena i sensei Piotr, uchi-deshi mistrza Norio Furuichi, uświadomili mi jak istotna w dotarciu do wiedzy o iaido, może być znajomość ojczystego języka japońskich mistrzów miecza. Słuchając ich wypowiedzi i pierwszy raz w życiu oglądając japońską wersję książeczki ZNKR, zrozumiałam, jak ważne jest picie wody czerpanej bezpośrednio ze źródła, a nie z dzbana – jak zwykł mawiać Leonardo da Vinci. Niby smak ten sam, ale wodę ze źródła bardziej ceni się za przejrzystość i naturalność.
Próbowałam, w zrozumiały sposób, samodzielnie przygotować opis dla każdej z form iaido. Nie jest to łatwe zadanie. Założyłam, że dobre opisy, powinny być dosłowne i bardzo precyzyjne, żeby nie wzbudzać wątpliwości i domysłów. Jestem inżynierem, dlatego lubię, gdy coś jest dokładnie opisane, dookreślone, zmierzone i zważone. Jednak czy takie podejście, daje jeszcze przestrzeń na własne eksperymenty, na działanie intuicji? Na przykład zdanie: Stań w pozycji shizentai (postawa stojąca),a stopy rozstaw na odległość jednej szerokości Twojej stopy. – konkretne, prawda? Ale może wygodniej jest rozstawić stopy po prostu na szerokość bioder? Taka odległość, zapewnia większą stabilność i jest … naturalna. Dla początkujących wystarczy opis, z którego jasno wynika co mają zrobić: stań wyprostowany, prawa ręka wzdłuż prawego uda, lewa dłoń z mieczem, przylega do lewego biodra; usiądź w seiza, najpierw prawe kolano dotyka ziemi, a potem lewe; wysuń miecz do przodu w kierunku przeciwnika i wykonaj cięcie nukitsuke. Z kolei bardziej zaawansowani szukają szczegółów, każdy ruch jest dokładny, znaczenia nabierają linie, kąty, odległości. Doświadczeni adepci są gotowi toczyć długie dyskusje o techniczne niuanse. A dla mistrzów? Zakładam, że dla nich za cały opis wykonania formy, wystarczy już tylko jej interpretacja. Osiągnęli oni bowiem taką biegłość techniczną, że mogą zaprezentować wszystko to, co stanowi już dalszy etap drogi iaido, czyli swoje wnętrze. Z mistrzów techniki, stali się oni mistrzami samego siebie – jak to ujął Donn F. Draeger. Dzięki niemu uzyskałam też odpowiedź na pytanie, które nurtowało mnie od jakiegoś czasu: dlaczego tak mało jest ogólnodostępnych książek i opracowań na temat technik iaido i co może być tego przyczyną? Draeger w swojej książce pt. „Tradycyjne budo” napisał tak: Liczy się praktyka, a nie teoria, co wyraża znana maksyma „wiedzieć i działać to jedno i to samo”. Nauka polega przede wszystkim na czynieniu rzeczy mających stać się częścią codziennego życia. Co więcej, owo działanie osiąga się poprzez skupienie umysłu (shin) rodzące wewnętrzne światło, czyli intuicję (kan). Właśnie w takim procesie nauczania, gdzie ważne są nie słowa, a działanie, najlepiej uwidacznia się dynamiczny duch bujutsu. Zgodnie z naukami bujutsu werbalny, oparty na logice, sposób przyswajania wiedzy jest procesem szybkim i krótkotrwałym, lecz dającym płytką znajomość rzeczy, nie zawsze praktycznym i nie prowadzącym do zrozumienia samego siebie. W przeciwieństwie do niego preferowany w bujutsu rodzaj nauki jest procesem wolnym i długotrwałym, za to dającym głęboką, praktyczną wiedzę, prowadzącą do prawdziwej mądrości i zrozumienia samego siebie”.
Jeszcze parę miesięcy temu, formy w iaido wydawały mi się tak sztywne i ściśle krępujące, jak gorsety sukni francuskich arystokratek. Uznałam, że nie ma w nich miejsca na myślenie, poszukiwanie, eksperymentowanie. Dopiero Sensei Mirela, uchi-deshi mistrza Norio Furuichi, uświadomiła mi na jednym ze staży, że iaido wręcz wymaga myślenia i czucia. Jednak jest to możliwe dopiero wtedy, gdy adept dobrze opanuje technikę. Paradoksalnie uczę się sztywnych schematów w pracy z mieczem, aby mieć swobodę w ich wyrażaniu. Zrozumiałam, że zbytnia dosłowność opisu lub przekazu pokrywa grubą warstwą suchej trawy, diamentowe pola możliwości odkrywania tej sztuki samemu. Trawa ta, zagłusza intuicję, wyłącza myślenie i pozwala zapomnieć, że o zwycięstwie decyduje jeszcze jeden niezwykle ważny element – zaskoczenie przeciwnika. Tego nie nauczy mnie żaden opis. Dlatego, na moim kompasie doskonalenia techniki, północ będzie mi wyznaczać jedno słowo, które często powtarza Sensei Furuichi: NATURALNIE!!! Słowo to jest także fundamentem opisów w książeczce ZNKR. Nie są one długie i dosłowne, ponieważ ich autorzy zostawili mi przestrzeń na własne doświadczenia, które mają nadać oryginalności mojej technice iaido. Gdyby celem było dokładne skopiowanie techniki i doświadczeń innych, to książeczka ZNKR zawierałaby setki stron, a nie kilkadziesiąt.
Arystoteles powiedział, że: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem. Nie uzyskam doskonałej techniki, przychodząc na trening raz w miesiącu lub robiąc dłuższe przerwy. Nie uzyskam jej również, pozbawiając się udziału w stażach i w zawodach. Intensywne, wielogodzinne treningi mają na celu zdobywanie własnych doświadczeń, konfrontowanie ich z doświadczeniami innych i filtrowanie przez dostępne materiały. Dopóki nie osiągnę mistrzostwa w technice, kolejne etapy drogi i ich znaczenie nie będą dla mnie dostępne.
2 komentarze
Trening czyni mistrza ,a do tego olimpijski spokój jak mówił mój wykładowca.
Jak trening techniczny jest ważny dla ciała, tak wyrażanie swoich myśli i emocji pomaga w rozwijaniu umysłu co daje nam mocną i silnie rozwiniętą osobowość.
Komentarze zablokowane.