„W ciepłym klimacie nie tworzą się słoje”

Opublikowane: 24 lutego 2021

Przenikliwy chłód grudniowej podłogi wnikał do zmęczonego ciała poprzez ręce i gołe stopy, przynosząc ulgę dla rozpalonych mięśni i orzeźwienie dla zmęczonej głowy. Jasny, otwarty umysł był mi teraz potrzebny. Po całym dniu intensywnego treningu iaido, miałam za chwilę zdawać egzamin na 3 kyu. Byłam głodna i bardzo zmęczona. Ponury i zimny dzień nie zachęcał do działania. Od rana gęsta mgła spowijała okolicę. Przypominała jasnoszarą, grubą firanę, zawieszoną po zewnętrznej stronie okna. Obserwując ostatnie przygotowania, zadawałam sobie pytanie: dlaczego egzaminy nie odbywają się przed rozpoczęciem stażu, tylko na koniec, gdy zdający są wykończeni wielogodzinnymi treningami? Ręce i nogi więdną ze zmęczenia, a głowa, pełna uwag i porad udzielonych przez mistrzów, ledwo zapamiętuje numery form, które trzeba pokazać przed komisją. Może to taki test, mający na celu sprawdzenie wytrzymałości? Kiedyś poznam odpowiedź, a póki co wzmacniam się wyobrażeniem, że jestem prawdziwym bushi, który po ciężkim turnieju, ostatkiem sił fizycznych i umysłowych, staje do decydującego starcia o nagrodę shoguna. Wdech i wydech. Pomału opuszcza mnie stres i znika ciężar myśli. Mam jeszcze chwilę czasu, ponieważ pierwsi wchodzą zdający na 5 kyu. Poprawiam więc bluzę gi, sprawdzam wiązania hakamy i ułożenie pasa obi. Schludny wygląd, to wyraz szacunku. Gdy przyjdzie moja kolej, to chcę dobrze wyglądać i dać z siebie wszystko, co tylko zdołam wykrzesać. W końcu to sztuka walki, a nie matura. Tym razem mama nie zadba o to, abym ładnie ubrana, wyspana i najedzona, ze szczęśliwym długopisem w piórniku poszła do szkoły. Egzamin ze sztuki walki to całkiem inne doświadczenie. Mam jednak wrażenie, że w obu przypadkach cel jest podobny: pokazać rozwój, zdobyte umiejętności, zgromadzoną wiedzę oraz proces dorastania do tego momentu. 

Rozpoczynamy egzamin na 3 kyu – ogłosił prowadzący. Następnie okrzyk: NYUJO! – rozległ się po dojo, budząc moją koncentrację. Ruszyłam w kierunku komisji, krokiem zdecydowanym i  charakterystycznym dla iaido. W myślach powtarzałam w kółko trzy zdania: Opanuj się! Skup na zadaniu! Jesteś gotowa na to wyzwanie! Zatrzymałam się przed ustaloną linią, aby nie wchodzić „w pole” innym zdającym. HAJIME! – padła komenda, po której wykonałam serię ukłonów w ramach reiho. Ceremoniał również jest oceniany. Odniosłam wrażenie, że dość surowo, ponieważ sporo uwagi poświęca się na jego wyćwiczenie. Komisja egzaminacyjna złożona była z nauczycieli – sensei, którzy mają wysokie stopnie dan. Wszyscy ubrani na czarno, zastygli w pozycji siedzącej, jak posągi z brązu. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji, jak u zawodowych pokerzystów, którzy znakomicie budują napięcie, zanim położą swoje karty na stół. Nawet lubię taką surową, poważną atmosferę. Jakimś cudem studzi ona moje emocje i wygładza fale gorąca przetaczające się po ciele pod wpływem nerwów. Nie muszę skakać ze spadochronem, żeby podnieść poziom adrenaliny. Wystarczą mi te chwile na środku dojo, gdy poddaję wnikliwej ocenie moje osiągnięcia. Dlaczego podchodzę do egzaminów skoro wymagają takiego poświęcenia? Powodów jest kilka. Chcę sprawdzić na ile potrafię wykorzystać zdobyte umiejętności w stresującej sytuacji. Chcę, aby najlepsi nauczyciele ocenili moje postępy i omówili błędy. Chcę budować swoją pozycję w ścisłej hierachii obowiązującej w dojo. Zaangażowałam się w iaido i stało się ono moją pasją, dlatego z czasem naturalnie pojawiło się pragnienie zdawania egzaminów. Jeśli bardzo czegoś chcę, to jestem gotowa pokonać wiele trudności i znieść niewygody w drodze do ważnego celu, jakim jest stanie się mistrzem iaido. 

Egzamin na 5 kyu zdawałam ponad rok temu, pod wpływem dużego stresu. Myślałam jedynie o tym, aby nie pomylić kolejności wykonania form i ruchów oraz poprawnie zaprezentować ceremoniał początkowy i końcowy. Podczas egzaminu na 4 kyu, postanowiłam dodać coś nowego, czego nie pokazałam poprzednio, mianowicie – podążać wzrokiem za przeciwnikiem i bez pośpiechu zaakcentować składowe form: cięcia, chiburi i noto. Z kolei egzamin na 3 kyu, to miał być pokaz dobrej techniki. Chciałam połączyć w całość jak najwięcej elementów, które udało mi się poznać i zrozumieć w ciągu dwóch lat trenowania. Każdy kolejny egzamin planuję wzbogacać o inne umiejętności: doskonałe cięcia, niezachwianą postawę czy dobry timing. W ten sposób pokażę, że trzon mojego iaido się rozsrasta, jak pień drzewa o nowe słoje. Z chwilą, gdy zdałam na 3 kyu naszła mnie taka refleksja, że kolejne egzaminy będą jeszcze trudniejsze. Teoretycznie powinno iść jak z płatka, bo przecież wiem, jak należy się zachować, znam zakres emocji i regularnie trenuję formy. Mimo to zaczęło towarzyszyć mi głębokie przekonanie, że poprzeczka będzie podnosić się coraz wyżej, a oczekiwania staną się mocno wyśrubowane. Czuję, że w drodze do tego specyficznego mistrzostwa nie liczy się tylko to, czego się już nauczyłam i kurczowo trzymam, ale to czy mam odwagę odkrywać coś nowego, przełamać własny schemat i pokazać postęp. Nowe zrozumienie dla stale trenowanych elementów może być kluczowe. Wyobrażam sobie, jak trudno stanąć przed komisją egzaminacyjną osobom, które mają 5, 6 lub 7 mistrzowski stopień dan i bogate doświadczenia zdobyte w ciągu kilkunastu lub kilkudziesięciu lat treningów. Jak za pomocą standardów oceniać piękno ich iaido, gdy niemal każdy z nich wytworzył swój unikalny wzór?

Gdy zaczęłam jeździć na staże i oglądać egzaminy, byłam zdziwiona, że zarówno na stopnie uczniowskie kyu, jak i mistrzowskie dan, adepci zdają z tego samego „zakresu materiału” – spośród dwunastu form ZNKR. Spodziewałam się, że na stopnie mistrzowskie zakres powinien być inny, bo po co mają robić to samo co początkujący, skoro są zaawansowani? Jednak mae wykonane przez ucznia ze stopniem kyu i ucznia ze stopniem dan, to nie jest ta sama forma. Ruchy pozornie są identyczne, ale ich prezentacja zabiera obserwatora w zupełnie inną podróż. Gdy tę formę wykonuje adept ze stopniem dan, to mam wrażenie, że siedzę w łodzi, która żegluje po spokojnym oceanie i podziwiam z bliska tajemnicze wyspy ruchów, których nie widziałam nigdy wcześniej, ręce pewnie trzymają miecz, a postawa jest mocno zakorzeniona. Z kolei, gdy wykonuje ją adept ze stopniem kyu, to mam wrażenie, że siedzę na piaszczystym brzegu oceanu, a w oddali te cudowne wyspy tylko majaczą. Ręce nie trzymają miecza tak pewnie, a postawa jest niestabilna. Egzaminy na stopnie kyu i dan różnią się zrozumieniem GŁĘBI zagadnienia. Dlatego w drodze do mistrzostwa, postanowiłam nie pomijać żadnego etapu i cierpliwie pracować. Nie mając żadnych wcześniejszych doświadczeń w innych sztukach walki, wpadłam kiedyś na pomysł, aby zrezygnować ze zdawania egzaminów na 5, 4, 3, 2 kyu i  od razu zgłosić się na 1 kyu. Nie chciałam pomału dorastać, ale od razu zostać kimś. Mogę przyjąć strategię „na lebiodę” i szybko iść do góry, ale jest ryzyko, że korzenie zrozumienia będą płytkie, a łodyga wątła i pierwszy gradowy deszcz porażki odciśnie na niej trwałe piętno. Chcę rosnąć pomału jak dąb, z którego słojów drzewoznawcy odczytają jakie warunki były wyjątkowo sprzyjające, a kiedy trzeba było walczyć o przetrwanie. Mozaika słojów będzie się kształtować latami. Oczywiście, mogłabym w ogóle nie zdawać egzaminów i nie poznać trudów zimy – jak drzewa w tropikach. Ale w takim klimacie nie tworzą się słoje – jak napisał Haruki Murakami w jednej ze swoich powieści.