Kwiaty i owoce

Opublikowane: 15 sierpnia 2019

Świąteczne czwartkowe popołudnie. Wolne od pracy i typowych obowiązków dnia codziennego. Otworzyłam na oścież balkonowe okno. Słyszę śpiew ptaków, który przenika ciepłe, nieporuszone powietrze. Opieram się o poręcz balkonu i dopijam kawę. Stoję boso na rozgrzanej betonowej podłodze. Czuję pod stopami każdy malutki kamyczek, igiełki z sosnowych drzewek i listki, które wiatr skądś przywiał, żebym miała co zamiatać. Czuję jak twardy i mocny jest beton. Nieugięty i zawsze tak samo… szary. Prosty w formie, nieciekawy i nudny. Mimo to jest podstawowym materiałem budowlanym. Staję w progu wejścia do salonu i omiatam stopy z sosnowych igiełek, które się do nich przykleiły. Pusty kubek stawiam na komodzie. Na drewnianej podłodze, złożonej z szerokich klepek o różnych odcieniach brązu i postarzanej bieli, rozłożyłam wcześniej matę do jogi.

Ciemnogranatowy kolor maty od czterech lat wyznacza mi przestrzeń do praktykowania jogi według metody B.K.S. Iyengara. W sztukach walki takich wielkich i mądrych nauczycieli nazywa się mistrzami (Meijin), w jodze określa się ich mianem guru (Guruji). Przy macie położyłam wałek wypełniony ziarnami gryki, dwa parciane szerokie paski, dwa klocki i kilka grubszych sztywnych koców. To moje pomoce. Iyengar przez ponad 70 lat jeździł po świecie i uczył jak ich używać, aby również schorowani uczniowie, mający w ciele wiele ograniczeń i blokad spowodowanych przez nabyte lub dziedziczne choroby, kontuzje, wypadki czy niehigieniczne życie – mogli z powodzeniem ćwiczyć i dzięki temu zmieniać swoje ciało. Przedmioty te miały umożliwić wykonanie asany (pozycji w jodze) w taki sposób, aby uczeń mógł zrobić to prawidłowo, nie wypaczając piękna samej pozycji i zarazem nie krzywdząc swojego ciała. Używanie pomocy w praktyce jogi wymaga odwagi do przyznania się przed samym sobą, iż „dzisiaj” jestem na takim etapie rozwoju, że nie potrafię zrobić podstawowych rzeczy samodzielnie. Umiejętność pracy z pomocami to nie wstyd. Dzisiaj to rozumiem. Ale nie zawsze tak było.

Praktykę jogi zaczęłam w szkole, gdzie nie stosowano podziału na stopnie zaawansowania. Tym samym każdy, kto przyszedł na zajęcia, od razu był uczony wykonywania asan, praktycznie bez znajomości ich podstaw. Niektóre z nich są bardzo trudne, wymagają od ciała np. takiego wygięcia, że wzbudza to niepokój o własne zdrowie dla kogoś, kto nie opanował podstawowych ruchów. Nauczycielka była sprawna i wygimnastykowana, więc przychodziło jej to z łatwością. Nie znałam wtedy swojego ciała. Sądziłam, że ogólnie jestem sprawna, mam tylko kilka punktów w kręgosłupie, które wymagały uważności. Praktykowałam zawzięcie prawie rok. Byłam na każdych zajęciach. Gdy wracałam do domu czułam się wspaniale, ale w nocy budził mnie silny ból lewej strony ciała. Zauważyłam, że gdy robiłam sobie przerwę w ćwiczeniach przez kilka dni lub tygodni, ból się zmniejszał. Gdy wracałam do praktyki, znowu się nasilał. Zastanawiałam się czy nadal praktykować czy zrezygnować? W międzyczasie znajoma powiedziała mi o innej szkole. Nie lubię zmieniać nauczycieli, ale postanowiłam, że chociaż pójdę i sprawdzę. Poszłam. Okazało się, że tam podział na poziomy zaawansowania jest kluczowy: pierwszy dla początkujących, drugi dla średniozaawansowanych i trzeci dla zaawansowanych. Wybrałam oczywiście taki dzień, w którym praktyka odbywała się na tym najwyższym. Uznałam, że skoro umiałam zrobić większość pozycji, więc na lekcji dla początkujących pewnie będę się nudzić. Na zajęciach przeżyłam szok. Nie potrafiłam poprawnie wykonać żadnej asany. Nowa nauczycielka poprawiała mnie cały czas, a na koniec zajęć zapytała, dlaczego przyszłam na tak wysoki poziom, skoro nie mam fundamentów. Dodała, że jeśli chcę u niej rozpocząć praktykę jogi, to zaprasza mnie na pierwszy poziom, bo mamy wiele do zrobienia. Podziękowałam uprzejmie. Przebrałam się w szatni i wyszłam. Wsiadłam do auta i rozpłakałam się. Poświęciłam już rok na jogę i nic nie umiałam. Do tego okazało się, że praktykowałam w niewłaściwy sposób. Miałam wtedy potężny kryzys. Schowałam tą ciemnogranatową matę w kąt na wiele miesięcy. Miałam dość! Nie praktykowałam, ale nie mogłam też zapomnieć.

Pewnego dnia wróciłam po pracy do domu i usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty w ręku. Zastanawiałam się, co będę robić przez dalszą cześć popołudnia. Może pójdę na spacer, może do koleżanki, a może na zakupy do miasta? Spojrzałam na zegarek i przez głowę przeleciała mi myśl:  – Pewnie w tej nowej szkole joga jak zwykle zaczyna się o 18.30, więc jakby co, to masz jeszcze godzinę do zajęć. Wstałam z kanapy, wyciągnęłam matę, spakowałam ubrania i niemalże pobiegłam do miasta. Stanęłam przed drzwiami szkoły. Złapałam oddech. Joga… nowa. Moja nowa joga – pomyślałam. Zacznę jeszcze raz i najpierw zbuduję mocne podstawy. Z czasem to zaprocentuje i będę mogła wykonywać coraz trudniejsze pozycje. Będę je pięknie prezentować, bo moje ciało mi na to pozwoli. Poziom pierwszy, podstawowy. Z pomocami, żeby sobie nie zaszkodzić. Ćwicząc z nimi regularnie widzę ogromny postęp. Mogę usiąść na macie na jednym kocu, gdzie rok temu siedziałam na trzech. Mogę odnieść krzesło na swoje miejsce, bo potrafię schylić się już do klocków leżących na podłodze, a nie do blatu krzesła, jak to było jeszcze dwa lata temu. Mogę odsunąć na bok wałek, który jeszcze rok temu był niezbędny, abym mogła oprzeć na nim ręce w momencie, gdy leżąc płasko na macie musiałam przenieść je za siebie. Mój postęp, na pierwszy rzut oka, wyraża się w coraz mniejszej ilości pomocy, jakie muszę stosować do wykonania pozycji. Na drugi rzut oka widać mocniejsze ciało, bardziej elastyczne i wytrzymałe na długie trwanie w statycznych asanach. W jodze to jak wykonasz asanę, mówi o Tobie wiele. Jak silne masz ciało (konstrukcja zewnętrzna pozycji) i jaki jest Twój duch (konstrukcja wewnętrzna pozycji). Nierzadko sama doświadczyłam lęku przed niektórymi pozycjami, szczególnie odwróconymi, które polegają na tym, aby stanąć na głowie lub na rękach. Ciśnienie uderza do głowy, serce wali jak młot, ręce lub barki czują ból i odpowiedzialność za utrzymanie pozostałej części ciała w pionie, gardło się ściska, zaczyna robić się duszno, a w głowie kłębią się myśli o niechybnym upadku. Jednak, gdy pracuję nad pozycją regularnie, to zbliżam się do jej prawidłowego wykonania i zyskuję coraz większy spokój i pewność siebie. Po prostu wiem, co mam robić. Obecnie za zgodą mojej nauczycielki mogę już ćwiczyć na trzecim, najwyższym poziomie. Zawsze jednak przychodzę na lekcje podstaw, gdzie praktykują początkujący – chcąc zrozumieć niuanse i bardziej złożone ruchy, muszę dogłębnie rozumieć podstawy.

Lekcje jogi przenoszę również na trening iaido, czyli sztukę walki, którą Oskar Rati i Adele Westbrook w swojej książce Sekrety samurajów opisali ją jako: dyscyplinę koordynacji opierającą się na ogromnym skupieniu i determinacji w wykonywaniu raz podjętej czynności. Jest to odmiana szermierki samurajskiej, w której, tak jak w jodze, kluczowa jest zarówno technika wykonywania ruchów, jak i stan mentalny ćwiczącego. Iaido wywodzi się iaijutsu, czyli wojennej sztuki walki, której celem było przygotować wojowników do natychmiastowego i efektywnego reagowania na nagłe zagrożenia. Według O. Rati i A. Westbrook: Podstawowy trening w sztuce iaijutsu opierał się na programowaniu serii właściwych w danym przypadku akcji i reakcji wymierzonych przeciw statycznym lub poruszającym się celom. Przykładowo wojownik siedzący pośrodku maty (często jeszcze z zawiązanymi oczami) musiał na komendę wstać, jednocześnie płynnym ruchem wyjmując miecz, ściąć cztery lub więcej celów umieszczonych w rogach maty. Bez jakiejkolwiek przerwy w ruchu powinien następnie schować miecz do pochwy i przyjąć z powrotem spokojną, siedzącą pozycję. Bardzo istotny był czas wykonania całego ćwiczenia, który drogą ciągłych, intensywnych treningów starano się maksymalnie zredukować. Aby osiągnąć tak wysoki poziom kiedyś w iaijutsu, a teraz w iaido, należy mieć sprawne ciało. Ponieważ, to ono jest podstawowym narzędziem pracy. Ciało jest najważniesze, nie miecz. Mobilność ciała decyduje o szybkości i skuteczności wykonywanych ruchów. Rozciąganie, wzmacnianie, uelastycznianie, szukanie słabych punktów w ciele i przepracowywanie ich – to są cele podstawowe. Prawidłowy i piękny ruch z mieczem jest pochodną procesu rozwijania ciała. Nierozciągnięte nogi, słabe ręce, okrągłe plecy, sztywne biodra, zblokowane barki – mają wpływ na jakość kamae, czyli postawy z mieczem. Postaw tych jest pięć: jodan-no-kamae, chudan-no-kamae, gedan-no-kamae, wakigamae, hasso-no-kamae. Asan kilkaset. Ale nie można dać się zwieść ilości. Jedna postawa walki z mieczem, pokazana prawidłowo, mogłaby pomieścić w sobie kilkanaście pozycji jogi, które świetnie przygotowują ciało do kamae. Umiejętność wykonania pewnej i stabilnej kamae, która jest obrazem fizycznej siły zdrowego ciała i mentalnej równowagi ducha wymaga lat treningów. Kamae to kompletna informacja o ćwiczącym i dobry sposób oceny jego rozwoju. Donn F. Draeger w Tradycyjnym Budo wyjaśnił, że: Celem istnienia (…) kamae, jest wywołanie określonej reakcji. (…) W najszerszym sensie kamae stanowiły powszechnie zrozumiałe symbole opierające się na zewnętrznej formie (pozycji, postawie, zachowaniu, ogólnej kondycji fizycznej), dzięki którym wojownik oprócz informacji na temat stopnia wyszkolenia przeciwnika intuicyjnie mógł odgadnąć również jego pewność siebie, stan emocjonalny, czy też poziom determinacji. (…) w kamae wojownik poszukiwał sposobów na zmniejszenie szans przeciwnika i uzyskanie nad nim przewagi.

Na każdym treningu iaido wykonuję kamae. Jednak teraz są one takie, jak moje pierwsze asany, gdy zaczynałam praktykować jogę. To tylko kwiaty, a nie owoce. Nie rozumiem ich. Dlatego powinnam z pokorą uczyć się podstaw, żeby móc z czasem prezentować złożoność postaw i ruchów.