Wszystko zaczyna i kończy się ukłonem

Opublikowane: 28 stycznia 2020

Przebrałam się w strój iaidoki. Opuszczam szatnię i idę krótkim korytarzem. Staję przed drzwiami dojo. Zdejmuję tabi – „skarpetki ninja” i zostawiam w przedsionku. Nazywam je tak, bo mają duży palec oddzielony od reszty. Przekraczam próg dojo bez słowa i oddaję pierwszy ukłon w postawie stojącej, ritsurei. Lekko pochylam ciało do przodu, kierując je w stronę shomen (kamiza), czyli głównej ściany. Zazwyczaj wisi na niej zwój z nazwą sztuki walki, którą trenuję, a przy innych okazjach (np. mistrzostwa) również flaga państwowa. Nazwa iaido zapisana jest na zwoju znakami w kanji (japoński alfabet).
Pierwszy ukłon jest wyrazem szacunku dla miejsca, w którym ćwiczymy, twórców systemu i wszystkich aktualnie trenujących w dojo. Jeszcze jeden powód sprawia, że ritsurei jest tak ważny. Kryje się w nim bowiem szczera, płynąca z serca, obietnica wytrwałych ćwiczeń. Dlatego bardzo uważam, żeby nie kłaniać się byle jak.

Po wejściu do dojo, staram się znaleźć odpowiednie miejsce. Wiąże się ono ściśle ze stopniem jaki posiadam. Mam 5 kyu, najniższy uczniowski stopień, więc stoję niemal na końcu szeregu, który formujemy przed rozpoczęciem ceremoniału. Wcześniej, zanim ustawię się w linii, kładę na podłodze pokrowiec z mieczem (przy ścianie przeciwległej do shomen) w taki sposób, aby mieć go za plecami, gdy będę stać w szeregu. To kwestia porządku. Nie wypada iść z końca szeregu, przez pół dojo po iaito lub bokken. Zresztą uczniowie wyżsi stopniem od razu by mnie upomnieli, gdybym swoje akcesoria położyła na ich miejscu.
Nigdy nie kładę miecza bezpośrednio na podłodze, bez jakiejkolwiek podkładki. Zawsze na pokrowcu i ostrzem skierowanym do ściany, a nie do wnętrza sali. Mimo że miecz nie jest ostry, to muszę tak robić ze względów bezpieczeństwa.  Nigdy nie kładę miecza na ławce czy na parapecie dojo.

Gdy wszyscy są gotowi do treningu, ustawiamy się w jednym szeregu, twarzą do shomen. Shomen oznacza „przód”. Stanowi tą część dojo, która przeznaczona jest dla senseia. Zaczyna się ceremoniał powitalny. Senpai (pomocnik nauczyciela) lub najstarszy stopniem adept wydaje komendę: seiza. Wszyscy jednocześnie siadają, trzymając miecz w lewej dłoni, na wysokości biodra. Za chwilę będziemy składać cztery ukłony na siedząco (zarei). Pierwszy ukłon zapowiada wyrażenie: shomen ni!  Przekładamy miecze z lewej dłoni do prawej i kładziemy wzdłuż prawej łydki w taki sposób, aby tsuba (pierścień między rękojeścią na głownią) nie przekraczała prawego kolana. Jesteśmy gotowi. Pada dalsza część komendy: Rei! W tej chwili następuje ukłon. Oddajemy nim szacunek do tradycji iaido i ludzi, którzy praktykowali to samo w przeszłości. Drugi ukłon zapowiada komenda: sensei ni rei! Kłaniamy się, aby wyrazić szacunek wobec naszego nauczyciela. Trzeci ukłon zapowiada komenda: otagai ni rei! Kłaniamy się na znak szacunku wobec siebie nawzajem. Toni! – pada z ust senpai. To zapowiedź, że za chwilę oddamy ostatni ukłon, wyrażający szacunek do miecza. Każdy bierze swój miecz w prawą dłoń i przekłada go do lewej. Następnie lewa dłoń wysuwa rękojeść miecza nieznacznie do przodu. Po chwili prawa łapie za rękojeść w miejsce lewej. A lewa przesuwa się na końcówkę saya (pochwy miecza) pamiętając, aby na tym krótkim odcinku jeszcze odpowiednio uchwycić sageo (jedwabny sznur). Gdy miecz spoczywa bezpiecznie w obu dłoniach, wyciągamy ręce przed siebie i kładziemy iaito na podłodze, pod lekkim skosem. Środek miecza wyznacza symetrię naszego ciała. Rei! – pada wyraźny okrzyk. Spokojnym, ale zdecydowanym ruchem wyciągam przed siebie najpierw lewą dłoń i kładę ją na podłodze przed mieczem. Za nią bez wahania podąża prawa, jakby nie chciała się spóźnić. Patrzę jak razem tworzą równoramienny palczasty trójkąt, którego wierzchołek kieruje się w stronę miecza tak, jak wędrowcy kierowali twarze w stronę Gwiazdy Polarnej lub Krzyża Południa wierząc, że to punkt orientacyjny dla wszystkich szukających szczęścia poza zwykłym życiem. Zginam tułów w pięknym wyrazie szacunku. Łokcie lekko dotykają krawędzi kolan, a głowa jest przedłużeniem kręgosłupa, nie opuszczam jej do podłogi. Toni rei jest wyjątkowym ukłonem. Wyraża poczucie jedności ze swoim mieczem, zespolenie się z nim na czas wspólnej pracy. Prostuję się do siadu i układam ręce na udach. Tym razem najpierw podniosłam z podłogi prawą dłoń, a później lewą. Prawa dłoń do ukłonu idzie ostatnia, a wraca pierwsza dlatego, że od wieków miała wyznaczoną ważną rolę. Musiała zachować czujność, w razie gdyby podczas wyrażania szacunku, ktoś jednak zechciał dopuścić się ataku.

Ceremoniał końcowy również odbywa się na siedząco i ma te same komendy. Jednak wykonywane są w innej kolejności. Najpierw jest ukłon do miecza. Nie kładę go na podłodze w ten sam sposób, co przy reiho początkowym. To byłoby zbyt proste. Muszę pamiętać, że celem etykiety było również wzbudzanie podziwu, więc początek i koniec reiho nie mogły wyglądać tak samo. Lewa dłoń chwyta za rękojeść i wysuwa miecz lekko do przodu. Następnie kładę palec wskazujący prawej dłoni na tsuba,  chwytam miecz pamiętając o sageo i wyciągam całkowicie zza pasa obi. Następnie stawiam go pionowo na podłodze na końcówce pochwy, którą określa się pieszczotliwie jako „trzewik saya”, kojiri. Z tej pozycji pochylam miecz delikatnie, aż cicho dotknie podłogi. Dłonie znowu układają się w trójkąt przed mieczem, a tułów zgina się w ukłonie. Potem składamy kolejne ukłony: shomen ni rei, sensei ni rei, otagai ni rei. I w końcu możemy wstać z podłogi.

Muszę wspomnieć o jeszcze jednym ciekawym ukłonie w postawie stojącej. Wykonujemy go przed rozpoczęciem i na zakończenie np. egzaminu lub pokazu (enbu). Najpierw miecz trzymamy w lewej dłoni, ostrzem do góry, a następnie przenosimy go przed sobą do prawej dłoni tak, aby ostrze skierowane było w dół, w stronę podłogi. Po przeniesieniu miecza musimy pamiętać, aby w odpowiednim momencie zetknąć ze sobą obie pięty (gdy miecz jest w prawej dłoni) lub je rozłączyć (gdy miecza wróci do lewej dłoni).
W trakcie treningu oddajemy kilkanaście a może kilkadziesiąt ukłonów. Za każdą uwagę wypowiedzianą przez senseia również dziękujemy ukłonem.

Wśród adeptów japońskich sztuk walki jest takie powiedzenie: rei ni hajimari, rei ni owaru – trening zaczyna i kończy się ukłonem. Jest ono niepisaną instrukcją tego, jak się zachowywać w dojo: grzecznie, z pokorą, zgodnie z zasadami, nie chełpić się wygraną, nie pogardzać przegranymi, nie sprawiać przykrości, nie poddawać się emocjom, pohamować gniew i zniechęcenie, zachować skromność. Ważne jest ustawienie stóp, kąt nachylenia tułowia, wysokość głowy, ułożenie rąk z mieczem, ułożenie rąk bez miecza, wysokość wzroku skierowanego do odbiorcy ukłonu i mnóstwo innych elementów. Parada szczegółów – pięknych i denerwujących zarazem, ponieważ musimy powtarzać je do znudzenia. Nasze ruchy nie mogą być nerwowe i gwałtowne, lecz spokojne, pewne i przewidywalne. Każdy z tysiąca gestów ma być praktyczny, skuteczny i zarazem pełen wdzięku. Uczymy się tylko niezbędnych ruchów. Odcinamy to, co nadmiarowe. Im dłużej trenuję, tym odnoszę coraz większe wrażenie, że odejmowanie było jedynym działaniem, z którego słynęła matematyczna precyzja japońskiego społeczeństwa. A reiho stało się tego najlepszym wyrazem.

Początki były trudne, myliło mi się wszystko. Reiho przypominało wielką matrioszkę, której staranność i precyzja wykonania zarazem oczarowują i wprawiają w osłupienie. Matrioszkę, która skrywa w swoim wnętrzu kolejne tajemnice. Podziwiałam ją i przepraszałam za to, że krzywo stoję, że ciężko klękam, że potrafię przy ukłonie z mieczem jakimś cudem włożyć rękojeść w rękaw gi. Miałam wrażenie, że dziwi ją ten brak wyczucia i ciągła niezgrabność. Ze spuszczonym wzrokiem obiecywałam poprawę i miałam nadzieję, że mimo wszystko ona jeszcze mi wierzy.

Minął rok odkąd trenuję. Muszę przyznać, że reiho lubię coraz bardziej. Z przyjemnością zanurzam się w spokojną, przewidywalną i klarowną toń etykiety, jak w turkusowe wody morza Sulu, rozgrzane filipińskim słońcem. Lecz wiem, że dopiero z brzegu małej wyspy najlepiej widać bezkres i tajemniczość reiho. Widać też dojo – miejsce, w którym można odpocząć, pomyśleć, nie myśleć lub po prostu … być obecnym. W zamian za to stawia ono tylko jeden warunek – szacunek do panujących w nim reguł. One są fundamentem niezmiennego porządku rzeczy, który określa właściwy sposób postępowania w każdej chwili. Od wieków adepci sztuk walki uczą się reiho, bo wygodniej i bezpieczniej się żegluje, gdy zna się cel, miejsce i obowiązki. Nie zamierzam łamać tych zasad, bo musiałabym dać w zamian coś lepszego. A nic lepszego nie mam.

800-letnia japońska etykieta zawsze wprawiała w zachwyt obcokrajowców. Ceremonia parzenia herbaty, spożywania posiłków, prowadzenia konwersacji, ubierania się, wstawania, siadania, poruszania się – przenosiły obserwującego niemal do innego świata. Oglądając to w filmach fabularnych i dokumentalnych zastanawiałam się, co ma na celu ta „celebra” i czy potrzeba, aż tylu niuansów i subtelności, które w ostatecznym odbiorze, wydają się nieco sztuczne, sztywne i nudne dla większości zabieganych ludzi. Odpowiedź znalazłam w książce profesora Inazo Nitobe, zatytułowanej Bushido. Dusza Japonii: Tym mniej uważam ceremonie za trywialne, przeciwnie, są one rezultatem długotrwałych spostrzeżeń co do najlepszego sposobu osiągnięcia pewnego określonego celu. Jeżeli coś należy zrobić, to stanowczo istnieje najlepsza droga do osiągnięcia tego, a najlepsza droga jest najoszczędniejsza i pełna wdzięku zarazem. (…) Nowicjuszowi wydaje się to nudnym, ale wkrótce spostrzega, że przepisana droga najwięcej oszczędza czasu i trudu. Profesor tłumacząc znaczenie etykiety, odwołuje się również do tego, co głoszą przedstawiciele rodu Ogasawara. To oni od wieków tworzą etykietę i stoją na straży jej pamięci. Cel każdej etykiety jest następujący: przez ciągłe ćwiczenie się w dobrym zachowaniu można doprowadzić do takiej harmonii z samym sobą i otoczeniem, że w całej pełni uwydatni się duch opanowujący ciało.

Reiho to zbiór zasad. Reiho to wewnętrzna dyscyplina. Reiho to źródło wdzięku, do którego można dotrzeć jedynie poprzez rozciągnięte w czasie mozolne szlifowanie każdego ruchu. I tylko poetą trzeba być, żeby wyrazić to wszystko wierszem tak, jak Jacek Kaczmarski w Japońskiej rycinie:

W sposobie ułożenia szaty,
W ukłonie według starych reguł,
W tym, jak przyrządza się herbatę,
Jak się szanuje każdy szczegół
Wyraża się nasz dług wdzięczności
Dla stwarzającej nas przeszłości,
Od której uciekamy w biegu