Sztuka opróżniania własnej filiżanki

Opublikowane: 1 sierpnia 2020

Uwielbiam malarstwo. Gdy podziwiam obrazy mistrzów, zwracam uwagę nie tylko na kolory, technikę czy wierne odwzorowanie natury, przedmiotów i postaci. Każdy obraz jest dla mnie oknem, przez które zaglądam do bujnej wyobraźni malarza. Jedne pochłaniają mnie bez reszty, ponieważ sposób postrzegania świata przez artystę jest mi bliski, mogę na nie patrzeć godzinami, dopóki uprzejmy strażnik nie wyprosi mnie z galerii. Inne są trudne i nie rozumiem ich. Mimo to oglądam, ponieważ wierzę, że odmienność warto oswajać, a nie od razu odrzucać. Malarstwo uczy mnie patrzeć na te same zjawiska oczami innych ludzi. Uświadamia mi, że czasem trzeba ogromnej odwagi i determinacji w przełamywaniu utartych schematów oraz przypomina, że wiara we własne możliwości jest nie tylko podstawą działania, ale pomaga przetrwać w sytuacji, gdy nikt nie jest nam przychylny. Oprócz intrygującej wyobraźni twórcy, za każdym „olejem na płótnie oprawionym w złotą ramę”, kryje się coś jeszcze – czas poświęcony na jego przygotowanie. Ilość szkiców i koncepcji, obserwacje, próby tworzenia kompozycji, poszukiwanie inspiracji, dojrzewanie do rozpoczęcia pracy, ciągłe poprawki nanoszone w celu najlepszego wyrażenia tego, co artysta chce przekazać światu.

Ogrom pracy w dążeniu do osiągnięcia mistrzostwa w malarstwie pokazał Leonardo da Vinci, który zostawił po sobie bogaty zbiór zapisków. Walter Isaacson, były szef CNN i redaktor naczelny magazynu „Time”, przestudiował 8 tysięcy stron notatek i szkiców Leonarda sporządzonych w czasach, gdy papier był naprawdę cennym towarem. Wyciągnął z nich esencję przekazu mistrza pędzla. W dążeniu do mistrzostwa liczy się: uważność, obserwacja, powtarzalność, wnikliwe studium zagadnienia, ciągłe rozwijanie swojego talentu lub rzemiosła, ciekawość świata, otwartość na nowe doświadczenia, intuicja oraz pokora przed tym, na co nie mamy wpływu.

Prawie 10 tysięcy kilometrów od Mediolanu, w którym żył i tworzył da Vinci, japońscy mistrzowie sztuki walki zwanej iaido, doprowadzali swoich uczniów do podobnych wniosków. Lata treningów z samurajskim mieczem rozwijały wyobraźnię adeptów, pobudzały intuicję, uważność i umiejętność obserwacji, uczyły pokory, wzmacniały dążenie do samorozwoju oraz zachęcały do bycia otwartym na to, co płynie z doświadczenia. Mistrzowie miecza wpajali swoim uczniom, że w tych samych ruchach, z każdym kolejnym powtórzeniem mogą znaleźć coś nowego, co wzbogaci ich rozwój. Muszą tylko zapomnieć o nawykach oraz schematycznym działaniu i wykazać się otwartością. Moment, w którym adept sztuki walki uznał, że już wszystko umie, że dorównał swoim mistrzom i może stać się jednym z nich, był chwilą, w której z triumfem powracało ego, a wraz z nim wszystkie ograniczenia, z jakimi zmagał się przez lata. Nie można uznać swojego rozwoju za proces skończony nawet wtedy, gdy ludzie oceniają nasze osiągnięcia w kategoriach mistrzostwa. Ciekawe, czy to samo miał na myśli Yagyu Munenori, gdy wręczał swoim najlepszym uczniom specyficzne świadectwa potwierdzające ich biegłość w szermierce. Nie było na nich imienia i nazwiska, ani stopnia dan określającego poziom zaawansowania w tej dyscyplinie, nie było pieczątki mistrza, ani nazwy organizacji, która je firmowała. Była tylko biała kartka, a na niej, ręcznie namalowane czarne koło zen – symbol ciągłego dążenia do doskonalenia. Wymowne znaczenie. Świadectwo przypominało uczniowi, że bez względu na to, jak świetny jest w tym co robi – musi powtarzać wszystko, czego się nauczył i na każde powtórzenie patrzeć tak, jakby to był pierwszy raz. Tylko w ten sposób jego mistrzostwo, będzie jak wartka rzeka – żywe, pełne energii i nowych możliwości, a nie jak cichy staw – porośnięty glonami, nad którym latają stada komarów.

Z podobnego założenia wychodził Leonardo da Vinci. Miał rozległą wiedzę i zainteresowania, a mimo to niczego nie przyjmował za pewnik. Szukał, pytał, zapisywał, analizował, doświadczał. Do jednego zagadnienia podchodził z wielu stron. Miał szereg obrazów, które latami poprawiał w miarę nabywania nowej wiedzy i doświadczenia. Nigdy nie uznał ich za skończone. Ilekroć nauczył się czegoś o ludzkim ciele, mięśniach, emocjach, starał się to pokazać w swoich dziełach. Z upływem lat, uśmiech lub gniew na twarzach namalowanych postaci nie były już płaskie i sztuczne, ale odzwierciedlały odpowiednie napięcia mięśni wokół ust, policzków i szyi. Dlatego, gdy się patrzy na „ludzi Leonarda”, można odnieść wrażenie, że za chwilę przemówią, a nawet zaczną krzyczeć. Da Vinci skrupulatnie zapisywał różnice pomiędzy tym, jak postrzegał pewne rzeczy, gdy nie miał nowej wiedzy, a jak w chwili, gdy ją pozyskał. Dążył do totalnego poznania zagadnienia, rozłożenia zjawisk na atomy, wniknięcia w każdy szczegół i dogłębnego zrozumienia. Zapisywał na kartkach imiona i nazwiska osób, które były specjalistami w swojej dziedzinie oraz pytania, jakie powinien im zadać, gdy tylko pojawi się sposobność, aby ich poznać.

Gdy zaczęłam trenować iaido, sztukę szybkiego dobywania miecza, założyłam sobie notatnik i na wzór Leonarda postanowiłam zapisywać wszystko to, czego dowiem się o tej niezwykłej dyscyplinie. Często przeglądam swoje zapiski i widzę spore różnice w postrzeganiu tych samym zagadnień. Na początku notowałam tylko ogólne elementy, które pozwalały mi „z grubsza” wykonać ruch. Z czasem, w miarę jak treningi stawały się bardziej intensywne i regularne, zaczęłam zagłębiać się w szczegóły. Za każdym razem, gdy odkrywam coś nowego i jeszcze nie rozumiem jak to zastosować, pytam bardziej doświadczonych kolegów i koleżanki lub szukam w książkach. Porównując swoje początki i punkt, w którym jestem teraz – zdarzają się momenty, gdy myślę, że powinnam być z siebie bardzo zadowolona i mogę chwalić się tym, co już osiągnęłam. Wtedy przypominam sobie pewną chińską przypowieść, którą „sprowadzam się na ziemię”. Przeczytałam ją w książce Becky Sheetz-Runkle, pt. „Sun Tzu dla kobiet”: Dawno temu w Chinach, pewien młody człowiek wybrał się w daleką drogę, aby spotkać mistrza kung-fu. Marzył, aby zostać jego uczniem, dlatego ostro trenował. Liczył, że zdobędzie wiedzę i nowe umiejętności, dzięki którym stanie się wielkim wojownikiem. Tym samym zyska szacunek i odpowiednie traktowanie. Dotarł w końcu do celu. Mistrz pozwolił mu się zaprezentować. Uczeń wykonał wszystkie najtrudniejsze chwyty jakie umiał, opowiadał u kogo pobierał lekcje i jak wielkie wywarły na nim wrażenie. Generalnie buzia mu się nie zamykała. Po tej demonstracji nauczyciel zaprosił go na filiżankę herbaty. Uczeń był przeszczęśliwy, ponieważ wierzył, że przekonał mistrza i wkrótce dołączy do grona wybrańców. Usiedli przy stole. Mistrz wziął do ręki czajnik z herbatą. Napełnił filiżankę, ale nie przerwał i nalewał dalej. Herbata przelała się do spodka, a potem na stół, aż w końcu znalazła się na podłodze. Uczeń poderwał się z siedziska i krzyknął: – Mistrzu, co robisz? Wtedy mistrz odrzekł: Jeśli chcesz nauczyć się ode mnie czegoś nowego, to musisz opróżnić swoją filiżankę.

Uczeń nieświadomie odrzucił cenną lekcję, którą mistrz chciał mu podarować. Tak bardzo skoncentrował się na pokazaniu tego co już potrafi, że zapomniał, po co tam przybył. Leonardo da Vinci, gdy spotykał się ze znawcą tematu lub mistrzem w danej dziedzinie, też był świetnie przygotowany. Jednak nie pokazywał jak daleko zaszedł w swoich poszukiwaniach. Zawsze wysłuchał tego, co mają do powiedzenia specjaliści. W ten sposób rozwiązywał problemy, porządkował wiedzę i zyskiwał nowe spojrzenie. Wracał zainspirowany. Niekiedy wydawało mu się, że spotkanie niewiele wniosło. Jednak dopiero z upływem czasu, w odpowiednim momencie pojmował, czego się wtedy nauczył. Ponieważ oprócz nabywania wiedzy i doświadczenia, musi być jeszcze ta chwila, w której następuje zrozumienie – to jest właśnie moment oświecenia. Gdyby Leonardo chciał pokazać ile się nauczył, to czas przeznaczony na spotkanie ze znawcą tematu, poświęciłby tylko na siebie. Wyszedłby od niego, mając dokładnie takie same wiadomości, z jakimi już przyszedł. Po co w takim razie zadawać sobie trud spotykania się, jeśli nie chcemy posłuchać drugiej strony? Leonardo dużo wiedział, a mimo to nie wstydził się pytać i nie obrażał się, gdy zwracano mu uwagę. Był świadom błędów, w przeciwnym razie, nic by nie zmieniał. Błędy muszą być widoczne, jak złote połączenia w sztuce kintsugi – są wkomponowane w dążenie do mistrzostwa. Da Vinci potrafił opróżniać swoją filiżankę, bo chciał się rozwijać. Ja też nie chcę wycierać herbaty z podłogi, dlatego będę pamiętać o tym, że otwartość na czerpanie wiedzy z doświadczeń innych ludzi, pozwoli mi pójść jeszcze dalej.

Zgłębiając iaido zauważam, że rozwija wyobraźnię podobnie jak malarstwo. W jaki sposób? W iaido trenuje się bez przeciwnika, co jest nietypowe w stosunku do innych sztuk walki. Wykonując ruchy z mieczem, muszę sobie wyobrazić, że na wprost mnie idzie, biegnie lub siedzi przeciwnik i odpowiedzieć atakiem lub obroną. Co więcej, wszystkie ruchy powinny być precyzyjne, ponieważ brak prawdziwego przeciwnika, nie zwalnia z umiejętnego trafienia w ustalone miejsce. Mimo, że miecz tnie powietrze, to wszystkie kąty, trajektorie ruchu cięć, linie proste i skośne, pomagające określić położenie, mają ogromne znaczenie. Mam wrażenie, że zarówno w iaido jak i w malarstwie Leonarda, to właśnie dokładność i przenikliwość dają tak uderzający efekt. Co ciekawe, niektóre nazwy form, przywołują na myśl tytuły obrazów. Na przykład w stylu Muso Shinden Ryu określa się je iście poetycko: Seichuto – ostrze skupionej energii, zwane również cieniem księżyca; Yamaoroshii – wiatr znad szczytów; Ukigumo – płynąca chmura lub Shinobu – wierny druh.

Mistrzostwo Leonarda przemawia do mnie poprzez postaci z jego obrazów: „Spójrzcie, to jest moja Mona Liza. Jej ciało, twarz, oczy i uśmiech oddają wszystko to, czego dowiedziałem się o tak niesamowitym mechanizmie, jakim jest ludzki organizm. Nie mogłem sobie pozwolić na powierzchowność. Mona Liza przemawia postawą. Nie ma lepszych argumentów. Gdy stoisz przed moim obrazem, widzisz ją jak zastygła w chwilowym bezruchu, jednoczenie czujesz też siłę życia i energię jaką tchnąłem w nią, za pomocą pędzla. Pewnie nigdy nie osiągnąłbym takiego efektu, gdybym nie poświęcił się zgłębianiu swojej sztuki.”

Mistrzostwo w iaido przemawia do mnie, gdy widzę postawę mistrza. Siła charakteru i wewnętrzna energia tętnią w nim nawet wtedy, gdy siedzi skupiony w seiza. To one decydowały, czy musiał użyć miecza, czy wystarczyło jego przeciwnikom to, co w nim zobaczyli. W swojej postawie, mistrz prezentuje wszystko to, czego przez lata ciężkich treningów dowiedział się o swoim ciele, umyśle i sile ducha.

Tak jak mistrzostwa Leonarda nie mierzy się ilością namalowanych obrazów, tak mistrzostwa w iaido, nie ocenia się poprzez częstotliwość użycia miecza. Odnoszę wrażenie, że wspólnym fundamentem dla obu jest otwartość na wszystko co się pojawia, w wyniku odważnego zgłębiania swojej sztuki.